Wczoraj rozmawiając z przyjaciółka ( potęga internetu ;) można to robić na odległość z ludźmi , którzy są nam naprawdę bliscy . Z tego miejsca pozdrawiam moja kochana J.) zapytałam jej o przepis na faworki bo sama juz zrobiła a ja nie byłam pewna czy mam sprawdzony w moich zbiorach z przepisami.
Przepis wzięłam ale jednak zrobiłam troche inaczej.
Ja użyłam :
* 450 g mąki pszennej
* szczyptę soli
* 6 żółtek ( białka czekają w lodowce i prawdopodobnie beda bezy niedługo)
* niecały kubeczek ( powiedzmy , że użyłam jakies 180ml ) śmietany. Ja miałam taka gęsta 30%
Do tego 1,5 stołowej łyżki octu. I tu musze przyznać obawiałam sie , że moge takiego octu nie znaleźć w domu ( a do sklepu ładne kilka km) i w zastępstwie octu mówiono mi , że i z wódka dobre wyjdą. Myśle ,, no super ale wódki tez nie mamy, najwyżej whiskey , piwo czy wino sie znajdzie w domu" ;)
Kolezanka doradziła , żeby użyć wkiskey i też wyjdą ( swoja droga musze wypróbować nastepnym razem bo widze wiele przepisów w internecie z rożnymi piwami, whiskey, wódka , octem czy rumem na faworki i widac wychodzą ).
Użyłam octu ( jednak był w domu).
Bedziemy jeszcze potrzebować olej do smażenia ( ja smażyłam w woku ).
Zagniotlam ciasto , poleżało około godziny w temperaturze pokojowej i przyszedł czas na to , żeby się nad tym ciastem ,, poznęcać" ;)
Tutaj dowolna technika jak np. uderzanie wałkiem o ciasto , wałkowanie go , ugniatanie a wszystko to po to , żeby ,,wtłoczyć " w ciasto jak najwiecej powietrza.
Tak się nad tym ciastem ,, znęcałam" dobre 25 minut ( już czuje ból dłoni po wewnętrznej stronie i kostki popracowały ;) to była rada od pewnej starszej pani , którą kiedyś miałam okazje poznać i faktycznie tak wyrobione ciasto lepiej się zachowuje .
Potem takie wymęczone ciasto włożyłam do woreczka foliowego i na kolejna godzinę do lodówki do schłodzenia.
Schłodzone ciasto wałkujemy bardzo cienko , wycinamy prostokąty mniej więcej
2,5-3 cm x 10 cm z nacięciem w środku ( wiem , nie jestem najlepsza w tłumaczeniu tego ale mam nadzieje , że w miarę zrozumiałe ) . Przekładamy jedną stronę faworka przez te nacięcie i mamy gotowy kształt.
Wrzucamy na rozgrzany olej ( ja użyłam słonecznikowego ) . Ja smażyłam w małym woku. Olej powinien byc rozgrzany do około 180 C. Smażymy z obydwu stron na złoty kolor. Wyjmujemy łyżką cedzakową ( tak to się nazywa tak?!) , osuszamy na talerzu z ręcznikiem papierowym ( chyba , że mamy specjalna kratkę to nawet wyjdzie lepiej. Ja użyłam taka kratkę na ktorej ułożyłam papierowe ręczniki).
Posypujemy cukrem pudrem i mozna zajadać. Do kawy w sam raz.
Mi wyszła dość czubata średnia miska . Znajomi Francuzi z którymi mieszkam sie zajadają . Przy okazji powspominali stara Polska emigracje ( na wsi jest troche ludzi z polskimi korzeniami ) , którzy kiedyś robili pączki czy inne polskie potrawy.
Na pączki w tym roku się nie porywałam ale kto wie .. Może za rok ?!
Nie pozostaje mi nic innego jak załączyć zdjecie faworków i życzyć wam smacznego.
Brak komentarzy